sobota, 31 sierpnia 2019

Pieśń syreny - Alexandra Christo

Pieśń syreny 
Autor: Alexandra Christo
Wydawnictwo: Kobiece (Young)
Liczba stron: 419
Oprawa: miękka 

Opis

 Księżniczka Lira to najskuteczniejsza morska morderczyni. Serca siedemnastu lądowych książąt to trofea, dzięki którym zdobyła respekt w głębinach. Jednak kiedy niefortunnie zabija jedną z syren, jej matka nie ma dla niej litości. Królowa Mórz zmienia ją w istotę, którą gardzi najbardziej na świecie – człowieka. Lira ma teraz tylko jeden cel – odzyskać dawną, syrenią postać. Żeby to osiągnąć musi dostarczyć królowej serca księcia Eliana.
Dziedzic lądowego królestwa, Książę Elian, to najskuteczniejszy  i bezwzględny pogromca syren.
Kiedy na środku oceanu ratuje tonącą kobietę, nie ma pojęcia, że właśnie pomógł komuś, na kogo poluje. Skuszony obietnicą pomocy w wyplenieniu syreniego rodu, dobija niebezpiecznego targu z nieznajomą. Czy jednak powinien jej ufać? Który z dwóch największych zabójców wygra tę ryzykowną grę?

Mocna mieszanka disneyowskiej historii i morskiego thrillera, która wciąga w niebezpieczne głębiny od pierwszych stron!

 Mroczny ocean

Jako mała dziewczynka uwielbiałam oglądać Małą Syrenkę Arielkę. Wtedy jeszcze akurat modne były naklejki z postaciami z bajek, czy słynne karteczki, wpinane później do segregatorów. Te z wizerunkiem syreny miały swoją cenę w gronie dziewczynek w moim wieku. Potem oczywiście wszystko się zmieniło, zmieniły się gusta dzieci i przyszedł czas na zupełnie inne rozrywki maluchów. Teraz nikt karteczek nie zbiera, bo pociecha woli komputery i inne elektroniczne gadżety. Nawet syrenki stały się niegrzeczne ;) Z racji tego, że Arielkę kiedyś lubiłam, bardzo chciałam przeczytać książkę, która opowiada o syrenach, ale nie jest ckliwą i romantyczną opowiastką. Sięgnęłam więc po nowość, Pieśń syreny autorstwa Alexandry Christo. Zdawałam sobie sprawę, że mogę trafić na wybitne podejście do tematu, unikatowe i po prostu ciekawe. Jednak gdzieś z tyłu głowy czaiła się myśl, iż Pieśń syreny okaże się gniotem dla nastolatków. Jak wszystko wypadło w rzeczywistości? No, mogę wam z czystym sumieniem napisać, że książka mnie po prostu oczarowała! 

Na samym początku lektury, Lira jawiła mi się ciągle jako piękna, urocza syrenka z bajki dla dzieci. Chociaż tekst był obrazem zupełnie czegoś innego, ja jakoś w uparte miałam w myślach Arielkę. Dopiero po jakimś czasie mogłam przekonać się do nowej wersji syreny. Ta z książki Christo zabija ile wlezie, krew leje się strumieniami, a ona ani myśli przestawać. Z resztą cała grupa syren marzy tylko o tym, by wyrwać zagubionemu człowiekowi jak największą ilość serc. Oczywiście w książce nie zabrakło i wątku miłosnego. Trzeba przyznać, że Lira i Elian to dosyć dziwaczna para. Niemniej, ich uczucie było piękne, chociaż rodziło się stopniowo i bardzo wolno. Mnie akurat takie tempo rozwoju miłości bardzo odpowiadało. W sumie bardziej skupiałam się na akcji, krwawych walkach, opisach morskich krain i romantyczne elementy, potraktowałam raczej jako miły dodatek do fabuły.

Technicznie

Nie wiem jak wy, ale ja kocham takie okładki. Bardzo spodobała mi się oprawa książki Pieśń syreny i to do tego stopnia, że kilkukrotnie łapałam się na tym, iż wpatruje się w nią, jak jakaś sroka w złotą błyskotkę. No, czy sami nie przyznacie, że oprawa powieści jest magiczna i tajemnicza? Ten sztylet, te macki ośmiornicy i ciemne, wzburzone fale - majstersztyk. Mało tego, w środku są fantastyczne grafiki, które dodatkowo działają na wyobraźnie czytelnika. Ale dobra, nie samymi wrażeniami wzrokowymi człowiek żyje ;) Najważniejsza jest przecież treść, którą ja kupuję bez żadnych dylematów.

Historię poznajemy z dwóch perspektyw, co uważam, jest atrakcyjne dla większości odbiorców. Z jednej strony narratorem jest Lira, a z drugiej Elian. Dzięki takiemu zabiegowi literackiemu, historia staje się jeszcze ciekawsza, mamy możliwość poznania tego, co siedzi w głowie dwóch najważniejszych postaci. Całość czyta się lekko i przyjemnie, a o nudzie nawet nie ma mowy. Są momenty, które naprawdę wywołały szybsze bicie mojego serca. Zakończenie mile mnie zaskoczyło i aż żałuję, że autorka nie przewiduje kolejnego tomu tej genialnej historii. 

Podsumowując

Ciężko jest mi do czegokolwiek się tutaj przyczepić, więc nie pozostaje nic innego, jak Pieśń syreny zwyczajnie wam polecić. Nie klasyfikowałabym powieści jako tradycyjnej książki dla kobiet, a raczej młodzieżówkę. Niemniej, dzieło jest w stanie zaciekawić czytelnika w każdym wieku. Nastawiałam się na niezbyt mądrą bajeczkę dla nastolatek, a otrzymałam przemyślaną, zawierającą morał powieść, która potrafi wbić w fotel, a nie tylko wywołać ironiczny uśmiech i politowanie dla twórcy. Ten baśniowy klimat, te bardzo plastyczne i szczegółowe opisy sprawiły, że nie miałam żadnych problemów z wczuciem się w historię i zatracenie w niej na całego. Dlatego, niech ta piękna okładka przyciągnie was do książki, ponieważ jest to bestseller godny poznania - szczególnie w gronie wielbicieli syren, nie tylko tych dobrych. 

Za egzemplarz dziękuję księgarni TaniaKsiazka.pl

 

piątek, 30 sierpnia 2019

Ilustrowane Pismo Święte - J. Emmerson-Hicks

Znalezione obrazy dla zapytania ilustrowane pismo święte sandomierz 
Autor: J. Emmerson-Hicks
Wydawnictwo: WDS Sandomierz
Liczba stron: 608
Oprawa: twarda 

Opis

 To wspaniałe Pismo Święte napisano prostym językiem i wypełniono pięknymi ilustracjami. Skierowano je zarówno do dzieci, które będą się zachwycać kolorowymi obrazkami, jak i do starszych czytelników, samodzielnie poznających biblijne historie. Prawie 300 bogato zdobionych ilustracji pomoże poznać najważniejsze wydarzenia za Starego i Nowego Testamentu. To Pismo Święte z pewnością zdobędzie serca małych i dużych czytelników oraz będą doskonałym prezentem na różne okazje!

Słowo Boga 

Czas komunii, bierzmowań już minął, więc zapotrzebowanie na takie książeczki jest obecnie jakby mniejsze. Niemniej, lepiej pomyśleć już na przyszłość i jeśli w następnym roku ktoś z waszej rodziny, lub nawet wasza pociecha będzie przystępowała do takich sakramentów, warto zakupić niniejszą pozycję literacką. Oczywiście komunia, bierzmowanie, to nie jedyna okazja do zakupu Pisma Świętego. Uważam, że podobny prezent można sprawić dziecku bez większych planów. Sama pamiętam jak moi rodzice kupowali mi Biblię - najpierw przepełnioną kolorowymi obrazkami, potem już poważniejszą ;) Zawsze ten zakup następował przed rokiem szkolnym. To myślę sprawa osobista, lecz o Bogu warto pamiętać nie tylko w chwilach trwogi, czy właśnie przed komunią, bierzmowaniem, ślubem. Należy jak najczęściej sięgać po Pismo Święte, co sama chętnie czynię - bez szczególnych okazji.

Wiadome jest, że czytanie Pisma Świętego nie jest łatwe i dla niektórych taka "księga" jest po prostu nie do ogarnięcia. Najgorzej mają dzieci, które muszą się uczyć pewnych modlitw przed komunią, na lekcjach religii, są też zaznajamiane z wybranymi fragmentami Pisma. I właśnie z myślą o najmłodszych powstało Ilustrowane Pismo Święte. Aż żałuję, że za moich czasów takich cudownych książek nie było. Moje miały obrazki, ale nie tak kolorowe, tak wyraziste, tak realne. Bardzo spodobało mi się niniejsze wydanie. 

Technicznie

Za pojawienie się na rynku Ilustrowanego Pisma Świętego, odpowiada wydawnictwo WDS Sandomierz. Przeglądając ich ofertę, aż trudno wybrać konkretną Biblię, czy książkę religijną, bo strona jest dosłownie wypełniona przepięknie zaprezentowanymi egzemplarzami, które niesamowicie kuszą. Ale dziś o Ilustrowanym Piśmie Świętym, książce zajmującej zaszczytne miejsce w naszej biblioteczce. Niniejsza pozycja została wzbogacona aż 300 ilustracjami. Są one, jak już wspominałam, bajeczne! Dzieci będą zachwycone takimi obrazkami i jestem w sumie przekonana, że po egzemplarz będą sięgać z jeszcze większą ochotą. Jeśli chodzi o sam tekst, to nie jest go zbyt dużo. Starsze dziecko spokojnie poradzi sobie z samodzielnym czytaniem, a wiadomo, maluchy będą potrzebowały pomocy rodziców. Pismo Święte od wydawnictwa WDS Sandomierz zostało wydane z dbałością o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Oprawa książki jest twarda, więc całość posłuży nam przez wiele, wiele lat. No i ta okładka... Ja jestem zakochana po uszy!

Podsumowując

 Jeśli szukacie pięknego, solidnie wykonanego, odpowiedniego dla dzieci Pisma Świętego, to uważam, że to będzie wprost idealne. Pomoże szkrabowi poznać Stary i Nowy Testament. Maluch nie będzie też zniechęcony dużą ilością tekstu, a małą ilością kolorowych dodatków. Jak widać, można to wszystko fajnie połączyć i to wcale nie za wygórowaną cenę. Nawet nie wiecie, jak bardzo cieszę się z takiej książki. To będzie dla mnie bardzo cenny egzemplarz, który z pewnością trafił już do serc wszystkich członków mojej rodziny. Wam oczywiście Ilustrowane Pismo Święte gorąco polecam. Nawet jeśli nie na prezent dla kogoś z dalszej rodziny, to dla swojego kochanego malucha. 

czwartek, 29 sierpnia 2019

Kryształowe serce - Michał Bergel

Okładka książki Iris McBlack Tom 1. Kryształowe serce 
Cykl/Seria: Iris McBlack #1
Autor: Michał Bergel
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 380
Oprawa: miękka

Opis

 Opowieść o rudej, niesfornej i wyjątkowo upartej dziewczynie, która podejmuje niesamowite wyzwanie, by ocalić swoją siostrę.
Nastoletnia Iris rusza tropem Oliwii, która znikła nagle i tajemniczo. Rudowłosa dziewczyna zagłębia się w wirującym tunelu i trafia do magicznej rzeczywistości, która jednocześnie przeraża i fascynuje. Iris zostaje zmniejszona do rozmiarów polnej myszy, a to zaledwie początek jej problemów. Z pomocą nieco szalonego konstruktora Ortona poznaje miejsce, do którego dotarła. By odzyskać siostrę, Iris musi odnaleźć ostatniego i zarazem najbardziej kłopotliwego z czarowładców, Leonarda. Wielki mag zaginął w tajemniczych okolicznościach, a pod jego nieobecność świat pogrąża się w destruktywnym chaosie. Dziewczyna rusza w daleką wyprawę, podążając tropem czarodzieja.
Poszczególne zdarzenia łączą się w zaskakującą całość. Iris odkrywa, że nic nie jest dziełem przypadku, a wszystkie wydarzenia mają głębszy sens. By uratować siostrę, musi dokonać trudnego wyboru i zaakceptować ofiarę. Poznaje siłę przyjaźni i bezgranicznego poświęcenia się dla tych, których się kocha. Przepowiednia „życie za życie” spełnia się w najmniej spodziewany sposób.

Magia i przygoda 

Któż z nas nie chciałby chociaż na chwilkę przenieść się do świata magii i czarów. Jako dziecko uwielbiałam czytać o wróżkach, tajemniczych, leśnych stworach i potworach. Tak mi zostało do dziś. I chociaż mam już swoje lata, nadal sięgam po baśniowe opowiastki i książki, które mają z magią wiele wspólnego. W taki sposób człowiek dorosły ucieka chociaż na chwilę od codziennych zmartwień, problemów i trosk. Relaksuje się czytając dzieła dla młodzieży i wcale nie wymagam, by były one jakoś specjalnie unikatowe pod względem pomysłu na fabułę. Ma być lekko, przyjemnie i oczywiście magicznie. Dlatego z uśmiechem na ustach sięgałam po Kryształowe serce, nie wymagając od powieści jakiegoś spektakularnego wpłynięcia na swój umysł. Nie spodziewałam się wcale, że niniejsze dzieło będzie tak udane, tak wspaniale skonstruowane, że dziś z niecierpliwością czekam na kolejną część serii! Takie czary mogą się rozgrywać tylko w świecie Czajniczka. Brzmi interesująco i nieco dziwnie? I bardzo dobrze - tak ma być!

Na kartach książki spotykamy dwunastoletnią, rudowłosą Iris, która jest tytułową postacią całej serii. Dziewczynka nie ma łatwego życia, bo w odróżnieniu od siostry, musi zajmować się domem i ojcem. Natomiast Oliwia to zadufana pannica, która spełnia całe dnie na pielęgnowaniu swojej urody i dokuczaniu siostrze. Przez jeden prezent rodzeństwo trafia do świata zwanego Czajniczkiem. Mało tego, Oliwia zostaje porwana, a Iris musi ją ratować. Chcecie więcej? Proszę bardzo! Iris musi jeszcze oddalić od Czajniczka widmo upadku, co również nie należy do zadań łatwych i przyjemnych. Muszę przyznać, że autor wspaniale wykreował swoich bohaterów. Jak na książkę dla młodzieży jest naprawdę świetnie. Każda osobistość po coś tutaj jest, ma swoje miejsce, została wyczerpująco przedstawiona, ale też nie zdradza wszystkiego. Od tego bowiem będą kolejne tomy. 

Technicznie

Wydawnictwo Jaguar wypuściło pierwszy tom rewelacyjnej serii, którą pewnie będę czytała do końca - o ile będzie mi to dane uczynić. Nie myślcie sobie jednak, że młody wiek bohaterki książki sprawi, że całość będzie mocno dziecinna i niezbyt ciekawa, czy zaskakująca. Akcja została tak skonstruowana, że nawet dorosły czytelnik może przecierać oczy ze zdumienia. Tutaj nie ma czasu na nudę i ziewanie. Każda strona odkrywa przed nami kolejne, interesujące zdarzenia. Bohaterka pomimo swojego młodego wieku, postępuję z rozwagą, kieruje się zarówno sercem jak i rozumem. Nie bez znaczenia są pozostałe osobistości, które stanowią ozdobę książki i wnoszą do niej "coś"! 

Rozdziałów w Kryształowym sercu jest sporo, ale nie są one zbyt długie i przepełnione opasłymi opisami. Kolejną zaletą powieści, będą zachwyceni szczególnie ci, którzy uwielbiają piękne okładki. Ta jest cudowna. Mnie, jako osobie dorosłej przypadła do gustu i z pewnością zwróciłabym uwagę na książkę, gdyby ta stała sobie na półce w księgarni, czy bibliotece. 

Podsumowując

Po przygodach Iris McBlack nie spodziewałam się czegoś spektakularnego. Byłam nawet przekonana, że książki koniec końców nie będę mogła wam polecić. Teraz mogę stwierdzić, że Kryształowe serce to idealna, lekka i niezobowiązująca pozycja na wakacyjne czytanie i nie tylko. Książka chociaż skierowana w stronę młodych odbiorców, ma sens i morał. Alternatywny świat, Czajniczek, do którego trafiają siostry, został dopracowany w każdym calu. Jestem zachwycona bogatą wyobraźnią autora. Dlatego z niecierpliwością oczekuję premiery tomu drugiego, bo jestem nawet przekonana, że będzie tak samo dobry jak pierwszy. Jak widzicie, młodzieżówki nie muszą być pozbawione porządnej akcji, wypełnione bladymi, bezbarwnymi bohaterami. Kryształowe serce dowodzi, że magii mogą zakosztować nawet dorośli. Z tego powodu jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona...

wtorek, 27 sierpnia 2019

Klątwa Węża. Dziedzictwo Kopernika - Tony Abbott

Dziedzictwo Kopernika II. Klątwa węża 
Cykl/Seria: Dziedzictwo Kopernika #2
Autor: Tony Abbott
Liczba stron: 400
Oprawa: miękka

Opis

 Wade pasjonuje się astronomią, kocha zagadki i marzy o przygodach. Teraz ma szansę zrealizować te marzenia. Wraz z przyjaciółmi poszukuje Dziedzictwa Kopernika - dwunastu artefaktów o wyjątkowej mocy, które mogą zmienić losy świata. Ten, kto je zdobędzie, zyska nieograniczoną władzę. Po odnalezieniu pierwszego – magicznego kamienia - Wade, Darell, Lily i Becca są pełni optymizmu i wierzą w powodzenie misji. Coraz szybciej i sprawniej odnajdują prowadzące do celu wskazówki. Jednak ci, którzy chcą im przeszkodzić, nie cofną się przed najgorszym. Gdy przegrywają wyścig po magiczny kamień, porywają matkę Darella i Wade’a. Rozpoczyna się niebezpieczna gra o kolejny artefakt, ale też o życie ukochanej osoby. Dziedzictwo Kopernika to seria książek przygodowych o przyjaciołach, którzy wyruszają w pełną niebezpieczeństw i zagadek podróż. Wyde, Darell, Lily i Becca, aby ocalić świat, muszą jako pierwsi odnaleźć tytułowe Dziedzictwo i jego dwanaście artefaktów.

Walka o kolejny artefakt

Wakacje zbliżają się ku końcowi i już za chwilę trzeba będzie znów przysiąść przy podręcznikach, odrobić lekcje. Na czytanie czegoś lżejszego pewnie nie będzie wtedy zbyt wiele czasu, więc warto wykorzystać te ostatnie dni laby i sięgnąć po książkę, która chociaż na kilka godzin, odsunie paskudne myśli o szkole. Myślę, że kolejny tom Dziedzictwa Kopernika będzie idealną lekturą na ten moment. Pierwszą część przeczytałam z przyjemnością, bo jak pewnie już wiecie, moja miłość do młodzieżówek trwa i trwa. Z chęcią wyszukuję i czytam książki przeznaczone dla młodych odbiorców. Jednak w ten sposób mogę i polecić, bądź odradzić daną powieść osobom mającym "naście" lat. Dzieło autorstwa Tony'ego Abbott to świetnie skrojone czytadło z tajemnicami, zagadkami i porządną akcją. 

Po raz kolejny na kartach książki spotykamy się ze znanymi, lubianymi bohaterami. Prym wiedzie Wade, chłopak z głową w chmurach - dosłownie i w przenośni. Jego życie zmieniło się w momencie, gdy musi wypełnić ważną, niebezpieczną misję. Odnalezienie dwunastu artefaktów o wielkiej mocy, to bardzo trudne zadanie. I chociaż Wade ma już w kieszeni magiczny kamień, pierwszy artefakt, nie może stwierdzić, że jest blisko celu. Sytuacja robi się coraz bardziej napięta i mocno niebezpieczna. Bowiem tym razem czwórka przyjaciół musi jeszcze uratować najbliższe sercu osoby: mamę Darella i Wade'a. Trzeba przyznać, że na brak wrażeń żaden czytelnik narzekać nie powinien. Ja nie kręciłam nosem z niesmakiem, ale uważam, iż pierwsza część serii była znacznie ciekawsza... 

Technicznie 

Po raz kolejny miałam szansę zauroczyć się przepiękną, kolorową i nieco bajkową okładką książki. Dla mnie jako wzrokowca takie dodatki są niesłychanie istotne. Myślę, że i młodsi czytelnicy, docelowa grupa odbiorców książki, będzie zadowolona z tak udanej, tak ładnej i pobudzającej wyobraźnię obwoluty. W środku mamy sporo krótkich, nie dłużących się rozdziałów. Powieść czyta się szybko, bo jest w niej mnóstwo dialogów, które młodzi lubią chyba najbardziej. Pewnie duża część czytelników zrezygnowałaby z książki, gdyby ta pisana była jednolitym maczkiem. Znam to z własnego doświadczenia ;)

Klątwa Węża zawiera mnóstwo nawiązań do części pierwszej. Dlatego jeśli nie mieliście okazji czytać poprzedniego tomu, to za ten od razu raczej się nie zabierajcie. W przeciwnym razie nie zrozumiecie powieści i pogubicie się w tym wszystkim. Te powtórzenia z Zakazanego Kamienia troszkę mi przeszkadzały, autor jakby nieco z nimi przesadził. Przez taki zabieg literacki, drugi tom nie jest tak fantastyczny jak pierwszy, chociaż nie twierdzę, że książka jest totalnie zepsuta i nie warto po nią sięgać. Jest dobrze i mam nadzieję, że tom trzeci wszystko naprowadzi na właściwe tory. 

Podsumowując

Jeśli lubicie takie książki, macie ochotę na coś lekkiego i niezobowiązującego, to polecam wam oczywiście Klątwę Węża. Pomimo kilku niedociągnięć, powieść czyta się przyjemnie i szybko. Oczywiście nie jest to dzieło wybitne i godne zapamiętania, ale na to przecież nie liczyłam i niczego podobnego nie oczekiwałam. Miała być dobra zabawa i taka też była w rzeczywistości. Bardzo się cieszę z możliwości spotkania się, po raz kolejny, z ciekawymi, przyjaźnie nastawionymi bohaterami. Oni nadal trzymają wysoki poziom i jestem przekonana, że jeszcze nie odkryli przed nami wszystkich swoich kart. Dzielnie stawiają czoła niebezpieczeństwu, a jednocześnie potrafią kierować się sercem i rozumem. Cała akcja też jest przemyślana, więc nic tylko czytać i rozkoszować się tymi ostatnimi dniami wakacji. 

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Upiorne opowieści po zmroku - Alvin Schwartz

 
Autor: Alvin Schwartz
Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
Liczba stron: 146
Oprawa: twarda 

Opis

WITAMY W PRZERAŻAJĄCYM ŚWIECIE UPIORNYCH OPOWIEŚCI.

CZY JESTEŚ WYSTARCZAJĄCO ODWAŻNY, BY JE PRZECZYTAĆ?

Upiorne opowieści po zmroku zawierają jedne z najbardziej przerażających opowieści o makabrze, mrocznej zemście i nadprzyrodzonych wydarzeniach wszech czasów. Chodzące zwłoki, tańczące kości, szaleńcy z nożami i ucieczki krętymi uliczkami przed śmiercią – wszystkie te motywy znajdziemy w tym mrożącym krew w żyłach zbiorze opowieści o duchach.

Strach się bać!

Niedawno pisałam wam, że horrorów strasznie się boję, a dziś chcę wam pokazać książkę z tego gatunku, więc gdzie tu moja logika? No nie ma jej wcale. A tak zupełnie na serio, Upiorne opowieści po zmroku bardzo mnie zainteresowały przez reklamę w tv, ukazującą zwiastun filmu, który powstał na podstawie niniejszego dzieła. Coś w nim było, co nieziemsko przykuło moją uwagę i nie przestraszyło takiego cykora jak ja. Na filmie jeszcze nie byłam, ale książkę przeczytałam. W sumie jej lektura zajęła mi niewiele czasu, bo dzieło jest cieniutkie i mogłabym je zaklasyfikować raczej, jako zbiór przerażających, krótkich opowiastek. Nie jest to typowa powieść z tymi samymi bohaterami, rozgrywająca się w jednym miejscu i czasie.

Historyjki są krótkie, zajmują czasem dwie, góra trzy strony. Zostały napisane dużą czcionką, więc samego tekstu jest tutaj naprawdę bardzo mało. W nagrodę są jednak jeszcze fenomenalne ilustracje, które nie ukrywam, działają na wyobraźnię czytelnika. Ich autor Stephen Gammell wykonał kawał doskonałej roboty. Boję się czegoś takiego i możecie się w tym momencie śmiać na całego. Każdy ma w głębi duszy ukryte swoje własne lęki, każdego z nas może przerażać coś innego, prawda? Oczywiście nie żebym się tak bała, że ukradkiem spoglądałam w okno, czy ktoś za nim nie stoi, ale czasem, gdzieś po plecach, przebiegał mi leciutki dreszczyk. Część z tych historii była nawet zabawna!

Technicznie

Tematyka poszczególnych historii jest naprawdę bardzo bogata i różnorodna. Są opowieści do przedstawienia w gronie znajomych z momentami, podczas których można szturchnąć niespodziewanie towarzysza, klepnąć w ramię, krzyknąć - wszystko w ramach zaskoczenia i oczywiście przestraszenia kolegów. W książce odnalazłam również przerażające wierszyki, nawet komiks. Tak jak wspominałam, pozycja nie została pozbawiona czarnego humoru, także ma na celu nie tylko nas przestraszyć, ale i rozbawić. Historyjki dotyczą wiedźm, obrzydliwych robaków, dziwnych i tajemniczych wydarzeń. Myślę, że z tak bogatego zbioru każdy z nas wybierze swój ulubiony utwór. Ja po przeczytaniu całej książki powracałam do tych najlepszych.  

Podsumowując

Jeśli lubicie takie książki, makabrę, nie tak łatwo was przestraszyć, gustujecie w czarnym humorze i macie chwilkę wolnego czasu, to gorąco polecam wam Upiorne opowieści po zmroku. Nie jest to pozycja obowiązkowa, ale myślę, że miły i oryginalny przerywnik i odskocznia od tego, co najczęściej czytamy: thrillery, kryminały, fantastyka, obyczajówki. Sporo z tych historii ma nawiązanie do tradycyjnych podań i legend, znanych z różnych regionów świata. Dla mnie to bardzo ciekawe połączenie. Równie kusząco zadziałały na mnie przecudowne ilustracje i sama okładka z przerażającym strachem na wróble. Myślę, że wzrokowcy obok takiej pozycji literackiej nie będą mogli przejść obojętnie. Upiornych opowieści po zmroku nie traktujcie czasem zbyt poważnie. To w głównej mierze dobra zabawa i coś innego na współczesnym rynku wydawniczym. Czekam więc na kolejny tom serii. 

sobota, 24 sierpnia 2019

Wesoła farma

Na dziś przygotowałam dla was zupełnie inną, ale równie ciekawą recenzję. Tym razem chcę przedstawić coś dla dzieci, ponieważ zauważyłam też, że ostatnio nie ma tutaj właśnie propozycji dla najmłodszych. Chcąc nadrobić te zaległości, przybiegam z prezentacją Wesołej farmy


Nawet nie wiecie z jaką przyjemnością patrzę na współczesne zabawki i książeczki dla dzieci. Dosłownie żałuję, że nie było tak pięknych drobiazgów w momencie, gdy ja byłam małym szkrabem. Teraz nasze pociechy mają mnóstwo ciekawych zabawek i książek do wyboru, także każde z nich powinno znaleźć coś dla siebie. Moją córkę bardzo zainteresowała Wesoła farma od wydawnictwa DeAgostini. To wspaniała seria, która pozwoli dziecku poznać życie na wsi.


W skład Wesołej farmy wchodzi 70 numerów. Każdy numer to nie tylko książeczka do poczytania, ale coś jeszcze. Wydawnictwo do każdego egzemplarza dołączyło przepiękne figurki. Zanim jednak o nich, to muszę skupić się na samych książeczkach.

Każda pozycja została okraszona kolorowymi, przyjemnymi dla oka dziecka i dorosłego ilustracjami. Bardzo spodobała mi się twarda okładka dzieł, ponieważ jest solidna i maluch nie zniszczy jej tak szybko, jak inne książki. W środku znajdziemy sporo tekstu, więc będzie i co czytać, a nie tylko oglądać. Dziecko ma szansę poznać poszczególne zwierzaki mieszkające na farmie i to w sposób bardzo dokładny. Dowiedzą się między innymi, co takie zwierzaki jedzą, jak się nimi opiekować i czym zajmują się w gospodarstwie. Super ciekawa sprawa, prawda? Myślę, że każde dziecko będzie takimi czytankami zainteresowane.




No i teraz to, co ucieszyło nas chyba najbardziej. Mowa o przepięknych figurkach. Są wykonane solidnie, porządnie i z dbałością nawet o najmniejszy detalik. Zabawki idealnie oddają faktyczny wygląd zwierzaków. Zostały wykonane z gumy, ale nie wydzielają nieprzyjemnego, sztucznego zapachu byle jakiego tworzywa. Co ważne, figurki nie posiadają mikroskopijnych rozmiarów, więc nasza farma, po zebraniu całej kolekcji, będzie naprawdę ogromna!

Kolekcję możecie zaprenumerować tutaj. Jeśli jednak nie będziecie mieli ochoty na dalsze zbieranie, to w dowolnym momencie z takiej prenumeraty możecie zrezygnować i nie poniesiecie z tego powodu żadnych konsekwencji. Mało tego, wykorzystując kod promocyjny (PROMOFARMA219), dostaniecie dodatkowy prezent w postaci magnesików na lodówkę z postaciami z Wesołej farmy. Oczywiście to nie jedyny upominek na jaki mogą liczyć osoby, które zdecydują się na prenumeratę tej wspaniałej kolekcji. Dla tych, którzy jednak wolą sobie kupić poszczególne numery w kiosku, obowiązywała będzie cena:

numer 1 - 4.99 zł
numer 2 - 16.99 zł
numer 3 - 26.99 zł (w prenumeracie 22.99 zł)

Takie książeczki to nie tylko wyśmienita zabawa, ale także nauka. Każdy z tych egzemplarzy pobudza wyobraźnię dziecka, pozwala przyswoić mu w łatwy i przyjemny sposób mnóstwo informacji. Podobnych pozycji na rynku wydawniczym powinno być jeszcze więcej. Te są godne polecenia i waszej uwagi.

wtorek, 20 sierpnia 2019

Szczury Wrocławia. Szpital - Robert J. Szmidt

Okładka książki Szczury Wrocławia. Szpital 
Tytuł: Szpital
Cykl/Seria: Szczury Wrocławia #3
Autor: Robert J. Szmidt
Wydawnictwo: Insignis
Liczba stron: 240
Oprawa: miękka

Opis

 Wrocław, rok 1963. Na tyłach zakładu karnego numer 1 stoi zwalisty poniemiecki gmach mieszczący klinikę psychiatryczna. To właśnie w jej murach rozegra się kolejna odsłona dramatu mieszkańców miasta. To tutaj późnym popołudniem 9 sierpnia trafia uznany za szaleńca pacjent. Twierdzi, że jego żona zmarła, po czym zmartwychwstała, a następnie popełnia samobójstwo. Czyn bredzącego w malignie mężczyzny będzie zarzewiem ciągu krwawych zdarzeń, którym stawi czoła załoga szpitala – już na pierwszy rzut oka za mało liczna, by odeprzeć śmiertelne zagrożenie.
„Szczury Wrocławia. Szpital“ to kolejna powieść Roberta J. Szmidta – po „Chaosie” i „Kratach” – opowiadająca o krwawej apokalipsie zombie, która rozgrywa się w odciętym od świata i zmagającym się z epidemią czarnej ospy Wrocławiu. „Szpital” pozwala czytelnikowi spojrzeć na mrożące krew w żyłach wydarzenia z zupełnie innej perspektywy. Dla tych, którzy czytali „Chaos” i „Kraty”, ta książka to lektura obowiązkowa. Dla nowych czytelników „Szpital” to znakomity wstęp do wykreowanego z nieprawdopodobnym rozmachem fantastycznego świata, w którym przerażająca fikcja splata się z mroczną rzeczywistością – a wszystko to w krwawym, tragicznym, sensacyjnym, ale przede wszystkim niezwykle wciągającym anturażu. 

Morze krwi!

 Książka nie jest opasłym tomem, więc mogłam ją wcisnąć gdzieś pomiędzy lektury do przeczytania "na już", których uzbierał mi się całkiem pokaźny stosik. Nie żebym była jakąś wielką fanką podobnych dzieł, ale sama nie wiem czemu zdecydowałam się sięgnąć po Szpital. Czasem tak mam, że szukam czegoś innego, czegoś zupełnie odbiegającego od moich zainteresowań. Wiedziałam, a nawet byłam w stu procentach przekonana, że Szpital nie będzie książką łatwą i lekką w odbiorze. Dziś mogę nawet stwierdzić, że podczas jej poznawania lepiej niczego nie jeść. Tak, krew tutaj leje się strumieniami, miejscami bywa naprawdę obrzydliwie, ale kurcze, to wciąga! Mało tego, nie znam dwóch wcześniejszych tomów należących do cyklu Szczury Wrocławia, więc troszkę wypuściłam się na głęboką wodę. Jednak swojej decyzji wcale nie żałuję. Warto było poznać coś tak oryginalnego i po prostu dla mnie innego. 

Biegające po świecie zombi, to nie temat dla moich nerwów. Ja boję się zwykłego horroru, gdzie pojawia się tylko odrobina krwi, odcięty palec, czy przelotem mignie gdzieś ząb jakiegoś wampira ;) No, taki ze mnie cykor i tyle. Jednak Szpital o dziwo czytało mi się znakomicie. Fakt, nie raz i nie dwa skrzywiłam się z obrzydzenia, ale zauroczył mnie klimat książki i wyraziści bohaterowie. To właśnie klimat lat 60. wspaniale tutaj pasuje i buduje napięcie. Oczywiście nie bez znaczenia jest doskonała kreacja głównych bohaterów, których może nie jesteśmy w stanie poznać dokładnie i nie możemy potowarzyszyć im zbyt długo, ale i tak są oni tak wyraziści, że niczego więcej do szczęścia nam nie potrzeba. Wystarczy że każdy z nich ma coś do powiedzenia i w książce ma do spełnienia swoją misję. Nikt tutaj nie został wepchnięty na siłę. 

Technicznie

Okładka nie powiem, mnie przeraża i idealnie pasuje do charakteru książki. Takiej obwoluty chyba nie mogłabym przegapić na półce w księgarni, czy bibliotece. Pewnie osoby, które na co dzień sięgają po podobne dzieła nie będą zbytnio zaskoczeni, czy zdziwieni, ja jednak jestem w pewnym sensie oczarowana prezentacją Szpitala. Dziwnie to brzmi, prawda? Sama książka, tak jak wspominałam, nie należy do grubych i jej lektura zajmie nam raczej niewiele czasu. Niemniej, dzięki takiej, a nie innej liczbie stron, czytelnik ma możliwość skupić się tylko na głównym sensie powieści, nie jest rozpraszany pobocznymi, mniej ważnymi wątkami, których w innych czytadłach pojawia się sporo. Szpital nie należy do błahych historyjek, a jednocześnie czyta się go szybko, lekko i z przyjemnością. Oczywiście ci wrażliwsi mogą z niesmakiem kręcić nosem na tak dużą ilość krwi, ale z całą pewnością nie o te nieprzyjemne "dodatki" tutaj tylko chodzi. Autor wcale nie chce nas przestraszyć, a zobrazować pewne sytuacje i ludzkie zachowania. 

Podsumowując  

Szpital to nie tylko opowieść o zombiakach, które chwytają i pożerają żywych na prawo i lewo. To opowieść o tym do czego zdolny jest człowiek, jak mroczne i okrutne myśli skrywa w zakamarkach swojej głowy. Obraz szpitali psychiatrycznych z tamtych czasów też jest interesujący, ale głównie przerażający. Sama miejscami oczy miałam szeroko otwarte ze zdumienia. Najgorsze jest jednak to, iż podobna sytuacja może się zdarzyć w najbliższym czasie. Może nie za rok, nie za dwa, ale nikt nam nie da pewności, że za dziesięć już nie! Dlatego książkę Szpital gorąco wam polecam. Nawet jeśli podobnych dzieł nie czytacie i boicie się krwi. Bowiem ta historia ma drugie dno i morał. Nie jest to tylko rozrywka dla mniej rozgarniętych, żądnych krwawej jatki czytelników. Przekonani? Mam nadzieję, że tak!

Za egzemplarz dziękuję agencji AiM Media 

 

piątek, 16 sierpnia 2019

Dzikie pragnienie. Bracia Warner. Tom 1 - Jay Crownover

Okładka książki Dzikie pragnienie 
Tytuł: Dzikie pragnienie
Cykl/Seria: Bracia Warner #1
Autor: Jay Crownover
Wydawnictwo: Kobiece
Liczba stron: 368
Oprawa: miękka 

Opis
 
Załamana po burzliwym rozstaniu Leo daje się namówić przyjaciółce na szaloną wycieczkę za miasto. Pobyt na ranczu blisko natury jest tym, czego teraz potrzebuje.


Nikt jej jednak nie ostrzegł, że będzie miała do czynienia nie tylko z żywiołami ziemi, ale także z niemożliwym do zniesienia, lecz zachwycająco silnym i seksownym przewodnikiem. Wyprawa w nieznane przeradza się w walkę o życie i… serce.


Zazwyczaj Leo jest specjalistką od uciekania przed własnymi uczuciami, ale w obliczu prawdziwego zagrożenia okazuje się, że wcale nie jest dziewczyną, która łatwo się poddaje.

Wielka miłość na Dzikim Zachodzie 

Ileż to razy oglądałam westerny w których faceci byli mega przystojni i byli prawdziwymi facetami, którzy strzelali do siebie wzajemnie, ale wiedzieli też, że dobro zwycięża. Często pojawiała się także kobieta, piękna, uwodzicielska i najpewniej było w niej zakochanych kilka mężczyzn. Bardzo mi się takie filmy podobały, więc nie dziwcie się, że sięgnęłam po książkę, gdzie na jej okładce widniał napis: Ognista miłość na Dzikim Zachodzie. No, większej zachęty do przeczytania lektury chyba nie potrafiłabym znaleźć. W sumie nie wiedziałam czego mogę się tak do końca spodziewać, lecz podejrzewałam, iż mam tutaj do czynienia z typową książką dla kobiet. Na lato, wypoczynek i po prostu totalne lenistwo idealna! 
Dzikie pragnienie otwiera cykl Bracia Warner. Nie czytałam żadnej książki Jay Crownover, ale zachęcona pozytywnymi opiniami niniejszego dzieła, koniec końców się skusiłam i wcale podjętej decyzji nie żałuję. 

Bohaterka książki, Leo, jest piękna, ale nieco denerwująca. Autorka zapewnia nas jednak, że ma to pewne usprawiedliwienie. Leo została skrzywdzona i jej karygodne zachowanie, to po prostu ochronna skorupa. Tak też było, bo po jakimś czasie przekonałam się do tej postaci i już nie miałam ochoty zepchnąć jej z wysokiej skały. Zdecydowanie bardziej spodobała mi się kreacja faceta, Cyrusa. Może nie jest kowbojem, strzelającym ołowianymi kulami na prawo i lewo, ale i tak mi zaimponował. Cyrus to bardzo złożona postać, którą z największą przyjemnością obserwowałam. W książce oczywiście jest miłość i wielkie uczucie, jednakże nie jest to jakoś mocno polukrowane i przesłodzone do granic możliwości. Może ten wybuch uczuć pomiędzy bohaterami zdarzył się zbyt szybko, ale nie przesadzajmy - są przecież takie sytuacje. 

Technicznie

Nie żebym była jakoś specjalnie czepliwa, ale okładka jakoś nie przypadła mi do gustu. Może ten facet mi tutaj przeszkadza i rozprasza, nie wiem. Jednak nie każdemu ona się musi podobać, każdy z nas ma swoje zdanie. 
Książkę czyta się szybko i lekko, lecz co zauważyłam, autorka przesadziła chyba z długimi, a właściwie za długimi opisami. Dialogów jest tutaj raczej mało, co czytelnicy lubiący akcję, mogą nie przyjąć z uśmiechem na ustach. Zawsze to lepiej poznawać treść, kiedy pomiędzy bohaterami jakiś ten dialog istnieje. Rozdziały też są opasłe, więc to trochę męczyło, w szczególności już po połowie książki. Na szczęście cała akcja jest udana, Dzikie pragnienie czyta się z zaciekawieniem. Narratorką powieści jest sama Leo i to z jej perspektywy poznajemy wszystkie wydarzenia. Nie powiem, autorka oddała klimat tamtejszego miejsca. Aż chciałoby się wyruszyć na takie ranczo, otoczone naturą, wypełnione ciszą i spokojem. Oczywiście nie będzie w tej książce tylko sielanki. Jay Crownover przygotowała sporo niespodzianek, których nawet się nie spodziewałam i nie byłam na nie przygotowana. Jest co czytać :)

Podsumowując

 Dzikie pragnienie to przyjemna, aczkolwiek nie pozbawiona wad książka, którą w ostateczności mogę wam polecić. Nie ma tutaj rażących błędów autorki, sama historia jest świetna w odbiorze. No, dobra, tych kowbojów też nie znajdziecie, są jednak wyraziści, odpowiednio przedstawieni bohaterowie, których można polubić, a jeśli nie polubić, to przynajmniej wyrobić sobie na ich temat odpowiednie zdanie. Tak jak wspominałam, mnie urzekł Cyrus, ale wy przykładowo możecie lepiej odebrać Leo. Każda z tych postaci ma coś do zaoferowania i nikt nie znalazł się tutaj przypadkowo. I pomimo tego, że pomiędzy tą dwójką zbyt szybko pojawiło się uczucie, zdecydowanie każdy z nich posiadał dar do szybkiego zwierzania się, to i tak wątek romantyczny śledziłam z wypiekami na policzkach. Ot, może tak prosto mnie zadowolić. Trudno, nie należę do wymagających osób, jednakże jeśli coś mi nie pasuję, otwarcie o tym mówię czy piszę.

Dzikie pragnienie to książka pasująca do wakacyjnego klimatu. Nie zrujnuje waszego umysłu, spędzicie przy niej kilka przyjemnych chwil. Ja czekam na kontynuację serii, bo zapowiada się naprawdę ciekawie. Wiem, kto w niej wystąpi, więc okazji do ponownego spotkania się ze znanymi mi bohaterami, nie mogłabym przegapić. Także jeśli lubicie romantyczne historie i chcecie się zrelaksować przy jakiejś książce, to gorąco polecam wam właśnie niniejszy bestseller. 

Za egzemplarz dziękuję księgarni TaniaKsiazka.pl

 

czwartek, 15 sierpnia 2019

Pierwsze słowo - Marta Kisiel

Okładka książki Pierwsze słowo 
Autor: Marta Kisiel
Wydawnictwo: Uroboros
Liczba stron: 319
Oprawa: miękka

Opis

 Pewnej nocy do jednej zamkowej celi trafia trzech morderców carów, a każdy z nich słuszny i jedyny. Wallenrod, Winkelried i Wawrzyniec, namaszczony może nie pośród królewskiego truchła w kościelnych podziemiach, ale przecież też w podziemiach... gorzelni.
Stanisław Kozik nieoczekiwanie dla siebie znajduje się w odmiennym stanie żywotności. Sokółek zamienia się w słup soli w pewnym rozkosznie fikuśnym przedsiębiorstwie. A Oda Kręciszewska w dniu pogrzebu w lustrze dostrzega wąsik swojej matki, co prowadzi ją do podjęcia pewnych niezbyt przemyślanych, ale całkiem udanych życiowych decyzji.
W tym tomie opowiadań nie brakuje też postaci już czytelnikom znanych, jak choćby pewnego pisarza o wyglądzie zmiętego muszkietera i jego prywatnego anioła. W bamboszkach.
Czasem dowcipnie, innym razem mrocznie. Zawsze klimatycznie i z wielką klasą. Czy to zamtuz, czy biuro komisji przyznającej Certyfikat Międzynarodowej Jakości Fantastycznej, czy carski zamek, a może tonące we mgle zaułki miasta – Marta Kisiel udowadnia, że jej wyobraźnia (podobnie jak poczucie humoru) nie ma żadnych granic.

Pomieszanie z poplątaniem ;) 

Pamiętajcie jak przy recenzji książki Nomen Omen pisałam wam, że muszę nadrobić zaległości w twórczości Marty Kisiel? A że nie lubię rzucać słów na wiatr, wykonałam w pewnym sensie to, co wcześniej zaplanowałam. Sięgnęłam po książkę, która bardzo mnie zaintrygowała. I może nie tyle tytułem, co okładką. Zanim jednak opowiem wam o swoich wrażeniach dotyczących przykładowo obwoluty, czas skupić się na wnętrzu dzieła. Marta Kisiel jest znaną twórczynią w świecie fantastyki, więc dla znawców tematu, akurat ta recenzja nie będzie szczególnym zaskoczeniem. Ja również byłam przygotowana na to, co znajdę we wnętrzu tego egzemplarza, lecz sami doskonale wiecie, że z jakością książek bywa różnie. Tutaj obawiałam się, czy forma całego czytadła skradnie moje serducho, czy będzie raczej prawdziwą męczarnią i karą za grzechy. Moje obawy okazały się być jednak bezpodstawne - Pierwsze słowo czytało mi się po prostu wspaniale. I chociaż byłam zaskoczona samą formą książki i nie liczyłam nawet na coś tak szalonego, to uwierzcie mi, wielbiciele pióra Marty Kisiel mogą czuć się spokojni, a przede wszystkim usatysfakcjonowani. 

Pierwsze słowo to właściwie taki zbiór różnorodnych opowiadań. Czasem są one tak pokręcone, tak dziwaczne, że aż genialne. Jest ich aż jedenaście i poszczególne były publikowane już w różnych antologiach, a część oczywiście jest nowa i świeżutka. Tematyka tych opowiadań jest naprawdę różnorodna. Nie ukrywam, że nad sporą częścią tych utworów należy się porządnie zastanowić, by zrozumieć ich sens. Ja to lubię i kupuję bez żadnego wahania. Zbiór otwiera opowiadanie prześmiewające nieco rynek pracy - ten nasz, ale i obecny w świecie fantasy. Równie humorystycznie jest w utworze Nawiedziny. Pierwsze słowo to nie tylko uśmiechanie się podczas lektury, bowiem autorka pomyślała i o mroczniejszych opowiadaniach. Mnie do gustu przypadło najmocniej
Katábasis.Tytułowe Pierwsze słowo też wybija w fotel i jeszcze po zakończeniu lektury, mocno siedzi w głowie czytelnika.

Technicznie

Okładka książki Marty Kisiel jest magiczna i po prostu boska. Nie mogłam przestać się w nią wpatrywać, bo ciągle gdzieś przykuwała mój wzrok. Pasuje idealnie do samej powieści, ale i nie zdradza zbyt wiele. 
Jeśli chodzi o opowiadania, to tak jak wspominałam, pisane są one w różnym stylu, wywołują różne emocje. Wyobraźcie sobie, że autorka od razu na wstępie zaznacza, iż nie potrafi pisać opowiadań. Ja jednak twierdzę inaczej, bo jej zbiór, jak na taki debiut, wypadł fantastycznie. Styl Marty Kisiel jest uzależniony od danego utworu. Wiadomo, że inaczej pisze się opowiadanie humorystyczne, a inaczej takie, które ma zaskoczyć czytelnika swą mrocznością. Wyobraźnię ma naprawdę przebogatą i aż zazdroszczę pani Marcie tylu pomysłów! W jej opowiadaniach ciągle coś się dzieje, autorka nie boi się opisywać problemów aktualnych we współczesnym świecie. W tym zbiorze pojawia się problem samotności, niezrozumienia, braku akceptacji, wyścigu szczurów. Naprawdę, jest co czytać i podziwiać. Ja nie jestem fanką zbioru opowiadań, ale dla tak świetnie przemyślanej i skonstruowanej książki, można zrobić wyjątek.

Podsumowując

Pierwsze słowo to coś innego, coś, co czyta się lekko i przyjemnie, lecz z prawdziwym zaangażowaniem. Nie wszystkie opowiadania są bez skazy, idealne i dopracowane w najmniejszym, najdrobniejszym calu. Były takie, dokładnie trzy, które niestety mnie nudziły, ale reszta... prawdziwy majstersztyk. O Marcie Kisiel słyszałam opinie różne, ale większość należy do pozytywnych. Ja sama jestem od jakiegoś czasu fanką autorki i z przyjemnością sięgnę po każdą książkę, która wyjdzie spod jej pióra. Pierwsze słowo przypadnie do gustu nie tylko wielbicielom fantastyki, ale każdemu, kto ma już dość tradycyjnych obyczajówek, thrillerów i podobnych im dzieł. Już pierwsze opowiadanie uświadamia nam, że mamy do czynienia z oryginalnym, zaskakującym zbiorem utworów. Dalej jest tylko lepiej...

środa, 14 sierpnia 2019

Sekrety letniego ogrodu - Hannah Richell

Okładka książki Sekrety letniego ogrodu 
Autor: Hannah Richell
Wydawnictwo: Kobiece
Liczba stron: 422
Oprawa: miękka 

Opis

 Opowieść o zakazanej miłości i rodzinnych tajemnicach bestsellerowej autorki "Domu na szczycie klifu”

Pełna sekretów posiadłość, która skrywa mroczne rodzinne tajemnice.
Dwie historie, które dzieli sześćdziesiąt lat.
Dwie kobiety, których losy są splecione na zawsze.

Imponującą rezydencję Lillian i Charlesa wypełniają bezcenne dzieła sztuki. Jednak dwudziestosześcioletnia kobieta czuje się tylko ozdobą kolekcji męża. Pojawienie się w ich posiadłości charyzmatycznego artysty sprawia, że świat Lillian wywraca się do góry nogami.

Jedyne, czego pragnie Maggie Oberon po zerwanych zaręczynach, to ucieczka na drugi koniec świata. Wiadomość o chorobie ukochanej babci Lillian każe jej jednak przyjechać do Cloudesley. Niegdyś budząca zachwyt, dziś popadająca w ruinę posiadłość budzi przerażenie Maggie. Próbując ratować rodzinny majątek, odkrywa sekrety, które na zawsze mogą odmienić jej życie.

Miłość i tajemnice w starej rezydencji Cloudesley 

W dzisiejszy deszczowy dzień, chciałam wam przedstawić książkę, która towarzyszyła mi przez kilka wieczorów. W sumie mogłabym ją przeczytać znacznie szybciej, ale nie chciałam się spieszyć. Niby jest to obyczajówka, niespecjalnie skomplikowana, (tak by się mogło wydawać), więc i jej poznanie nie powinno zbytnio wysilić mojego umysłu. Nic bardziej mylnego! Tak zaskakujące, przepełnione prawdą książki mogłabym czytać non stop. Nigdy wcześniej nie poznałam żadnej powieści Hannah Richell, więc Sekrety letniego ogrodu u mnie akurat debiutowały. Swoją drogą, w świecie obyczajówek trudno dziś być oryginalnym. Wszak mnóstwo tematów, spraw zostało już poruszonych, opisanych. Sporo pomysłów na historię się powtarza, co nie ukrywam, strasznie mnie denerwuje. Tym razem jednak autorka totalnie mnie zaskoczyła. Niby nie ma w tej książce jakichś fantastycznych zdarzeń, wymyślnych postaci, lecz jest za to prawda, wyraziste osobowości i prowadzona porządnie akcja. 

Cloudesley to stara, zaniedbana rezydencja, która lata świetności ma już za sobą. Wcześniej to miejsce było świadkiem dramatycznych wydarzeń, rodzących się uczuć. To posiadłość przepełniona tajemnicami, które pochowały się gdzieś po kątach i tylko czekają na odkrycie. Taki klimat książki odpowiadał mi i to jak! Zakochałam się w tym miejscu na zabój i z zapartym tchem odkrywałam wspólnie z bohaterami kolejne sekrety. W Cloudesley dosłownie czuć ducha przeszłości, a to niecodzienne, nieco dziwaczne wrażenie, udziela się nawet czytelnikowi. Tak, ja do dziś mam wrażenie, że Cloudesley istnieje naprawdę. 

Technicznie

Akcja powieści prowadzona jest w sposób ciekawy i mnie odpowiadający. Mamy bowiem możliwość poznawać wydarzenia na dwóch perspektywach czasowych. Z jednej strony obserwujemy życie młodej i ślicznej Lillian. Dziewczyna poślubia bogatego Charlesa Oberona i wprowadza się do pięknej rezydencji Cloudesley. Z drugiej strony poznajemy Maggie, wnuczkę Lillian, która się nią opiekuje. Maggie to taka artystka o bogatej przeszłości. Zamierza jednak przywrócić rezydencji jej dawny urok. Wszak to rodzinna spuścizna.

Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie, w czasie teraźniejszym, co na początku troszkę mnie zdziwiło i nie komponowało się z klimatem powieści. Potem się przyzwyczaiłam, lecz uważam, że lepiej pasowałby tutaj czas przeszły. Niemniej, klimat powieści mnie oczarował, tak samo jak przecudowna, przeurocza okładka. Wszystko tutaj do siebie pasuje. Autorka posługuje się prostym językiem, który nie jest przesadzony, infantylny. 

Podsumowując   

Sądząc po uroczej okładce, można by było się spodziewać cukierkowej, sielankowej książki dla kobiet, która pewnie niespecjalnie zapadnie w pamięć i będzie tylko kolejną obyczajówką na liczniku. A tutaj takie zaskoczenie! Sekrety letniego ogrodu to piękna opowieść o życiu, uczuciach i normalnych ludziach - takich jak my sami. Bohaterowie książki Hannah Richell nie należą do herosów, postaci z nadprzyrodzonymi zdolnościami. Mają bowiem swoje problemy, zmartwienia i troski. Przeżywają i chwile radości, spokoju, kochają się, zakładają rodziny. Bardzo spodobały mi się kobiece role: Lillian i Maggie. Ta pierwsza pomimo tego, że miała mnóstwo pieniędzy, żyła w dostatku, niczego jej nie brakowało, czuła się samotna. Dopiero pojawienie się malarza Jacka odmieniło jej życie do tego stopnia, że wreszcie zrozumiała czego jej tak naprawdę brakowało. Maggie to młoda, ale doświadczona przez los dziewczyna, która nade wszystko chce pomóc babci i uratować piękną rezydencję. Jednocześnie odkrywa drzemiące w tym miejscu tajemnice i sekrety...

 Bestseller Hannah Richell czyta się z największą przyjemnością i uwagą. Jest tutaj miejsce na uśmiech, ale i szczere łzy. Lubię takie wartościowe, mądre obyczajówki, które nie są kolejną "zapchaj dziurą" na rynku wydawniczym. Jeśli więc macie chwilę czasu na urlopie, to gorąco polecam wam Sekrety letniego ogrodu

Za egzemplarz dziękuję księgarni TaniaKsiazka.pl


środa, 7 sierpnia 2019

„Leonardo da Vinci” – wyjątkowy portret artysty w wersji audio

Nakładem wydawnictwa Insignis ukazał się  audiobook bestsellerowej biografii „Leonardo da Vinci”. Posłuchaj niezwykłej historii geniusza, wizjonera, wyprzedzającego swoją epokę inżyniera i naukowca, a zarazem – zwykłego człowieka, pełnego słabości niespokojnego ducha, outsidera. Świetnej interpretacji dzieła Waltera Isaacsona dokonał Filip Kosior.


Posłuchaj próbki audiobooka już teraz:
https://youtu.be/DI5Nn857d8s

Walter Isaacson to ceniony amerykański pisarz i dziennikarz, autor takich bestsellerowych książek jak słynna biografia Steve’a Jobsa czy napisana z rozmachem rzecz o historii i rozwoju branży komputerowej, czyli „Innowatorzy”. Jego „Leonardo da Vinci” jest świetnie napisany i tak bardzo ludzko ukazuje jednego z największych artystów wszech czasów, człowieka niekryjącego się ze swoją orientacją, nieślubnego dziecka i wegetarianina. Isaacson bazuje na najnowszych odkryciach oraz notatkach samego Leonarda i znakomicie oddaje ducha epoki oraz postać twórcy. 

Audiobook „Leonardo da Vinci” – już od 30 lipca do kupienia m.in. na Audioteka.pl oraz w księgarni Virtualo.

A moją recenzję książki Leonardo da Vinci znajdziecie tutaj

wtorek, 6 sierpnia 2019

Nomen Omen - Marta Kisiel

Okładka książki Nomen omen 
Tytuł: Nomen Omen
Autor: Marta Kisiel
Wydawnictwo: Uroboros
Liczba stron: 336
Oprawa: miękka

Opis

 Salomea Przygoda ucieka od zwariowanej rodziny, chcąc rozpocząć samodzielne życie. Gdy okazuje się, że jej stancja przypomina posiadłość z filmów grozy klasy B, prowadzona jest przez siostry w dość podeszłym wieku i papugę, a w telefonie słychać głosy, Salka zaczyna zastanawiać się, czy to aby na pewno był dobry pomysł. Pojawienie się młodszego brata jedynie komplikuje i tak niełatwą już sytuację – zwłaszcza, gdy pewnego dnia próbuje utopić siostrę w Odrze...

Nasz Pratchett 

Są książki, które już tytułem przywołują mnie i przyciągają niczym magnes. Nie mniej mocno działa na mnie intrygujący opis na okładce, a w przypadku powieści Nomen Omen, tak właśnie było. Z twórczością Marty Kisiel nigdy wcześniej się nie spotkałam, więc w sumie nie wiedziałam i nawet nie miałam bladego pojęcia, co tak naprawdę czeka mnie na kartach książki. Opinie na temat Nomen Omen czytałam różne... Jedne były bardzo pozytywne, natomiast inne, totalnie miażdżące powieść na jej niekorzyść. Jednak na skrzydełku książki przeczytałam zdanie, które koniec końców było dla mnie motywacją do sięgnięcia po dzieło Marty Kisiel. Nasza autorka została porównana do Terry'ego Pratchett'a, którego nota bene, uwielbiam. Nie pozostało mi nic innego, jak zasiąść wygodnie w fotelu i rozkoszować się nową lekturą. Wszak człowiek przecież nic nie traci, a może tylko zyskać kolejnego, ulubionego twórcę. Ja bardzo lubię takie niespodzianki.  

Książka opowiada o młodej dziewczynie, pojawiającej się w dosyć dziwacznym miejscu. Salomea miała nadzieję na odmianę swojego życia. I może tak się stało, ale czy teraz jej sytuacja wygląda lepiej? Dziewczyna trafia do hotelu prowadzonego przez starsze kobiety. Mało tego, miejsce to jest strasznie dziwaczne i aż wypełnione tajemnicami. Funkcjonowania w nowym miejscu nie ułatwia pojawienie się jej brata. Muszę przyznać, że ta historia totalnie mnie zaciekawiła i non stop zadziwiała. Na samym początku akcja może nie należy do najszybszych, opowieść nieco się wlecze, lecz później znacznie nabiera tempa. Wszystko rozgrywa się w naszym pięknym Wrocławiu, lecz Marta Kisiel nie zaprezentowała miasta w sposób zwyczajny. Mało tego, pojawiają się duchy, więc ja mogę być tylko zadowolona z takiego "dodatku" do powieści. 

Technicznie

Wspominałam wam już o akcji, ale nie pisałam nic o bohaterach. To oni wykonują tutaj fantastyczną robotę. Wyobraźcie sobie, że nawet nie śledziłam tak mocno całych wydarzeń, jak skupiałam się na poszczególnych postaciach występujących w książce. Co myślą, dlaczego tak postępują, jak zachowają się teraz... Marta Kisiel każdą z tych osobistości wykreowała w sposób idealny. Nie powieliła żadnych stereotypów, stworzyła swój styl i swoich oryginalnych bohaterów. Nie można ich scharakteryzować jednym zdaniem, ponieważ są zbyt barwni i skomplikowani, aczkolwiek nikt nie znalazł się w tej historii przypadkiem. Każdy ma swoją misję do wykonania, żaden nie został wepchnięty na siłę. Naturalnie prym wiedzie Salomea, ale i jej braciszek to ciekawa postać.

Autorka wypracowała swój styl, który jednym się podoba, a znów inni nie są go w stanie zaakceptować. Ja z pewnością mogę zaliczyć się do grupy pierwszej. I chociaż jest to moja pierwsza książka pani Marty, jestem przekonana, że nie będzie ona tą ostatnią. Faktycznie czuć tutaj ducha Pratchetta, ale nie jest on w żaden sposób małpowany przez naszą pisarkę. Uff... i całe szczęście!

Podsumowując

Nomen Omen to niebanalna, zaskakująca i wciągająca opowieść dla czytelnika w każdym wieku. Jest nawet sporo dobrego humoru, a akurat tego się tutaj nie spodziewałam. Jeśli jesteście fanami fantastyki, to z tej lektury powinniście być tylko zadowoleni. To historia, która nie ma w sobie nic z ckliwych, miłosnych i naiwnych opowiastek dla nastolatków. Jest to natomiast powieść z pazurem, jakich powinno być znacznie więcej na naszym rynku wydawniczym. Nomen Omen odciągnął mnie od codzienności, od pracy i zwyczajności. To książka która potrafi zrelaksować, a nie zanudzić czytelnika na śmierć. Musicie być jednak fanami gatunku i zrozumieć zamysł autorki. Warto też nie traktować wszystkiego poważnie, bo czasem przydaje się delikatny dystans ;) 

I sprawisz, że wrócę do prochu - Ambrose Parry

Okładka książki I sprawisz, że wrócę do prochu 
Autor: Ambrose Parry
Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
Liczba stron: 480
Oprawa: miękka

Opis

 Edynburg, 1847. Miasto medycyny, mamony i morderstw.
Na Starym Mieście giną młode kobiety, które spotyka makabryczna śmierć. Na drugim krańcu miasta student medycyny Will Raven rozpoczyna asystenturę u znanego i błyskotliwego doktora Simpsona.

Pacjenci Simpsona wywodzą się z najbogatszych i najuboższych kręgów podzielonego miasta. Dom lekarza jest nietypowy, odwiedzają go luminarze i prowadzi się tam śmiałe eksperymenty z nowej dziedziny medycznej, jaką jest anestezja. W domu tym Raven poznaje Sarę Fisher, pokojówkę i pielęgniarkę obdarzoną intuicją, która uniemożliwia jej przychylne traktowanie przybysza. Sara jest równie inteligentna jak Raven, ale nie cieszy się takimi jak on przywilejami i nie może studiować medycyny.

Każde z nich ma własne powody, by przyjrzeć się dokładniej podejrzanym zgonom w mieście, więc chcąc nie chcąc, zagłębiają się razem w mroczny półświatek Edynburga. Będą musieli pokonać dzielące ich różnice, aby wydostać się stamtąd żywi.

Mroczna, pełna tajemnic 

Nie, czegoś takiego nie mogłam przegapić i przejść po prostu obojętnie. Tytuł książki tak mocno mnie zaintrygował, że dostrzegłam ją już w zapowiedziach wydawnictwa i momentalnie zapragnęłam przeczytać. Ostatnio mam jakiegoś fioła na thrillery i mocniejsze powieści. W sumie wakacje jakoś nie wpływają na wybieranie podobnych dzieł, ale ja jak zawsze muszę postępować na odwrót. Cóż, najważniejsze, że udało mi się przeczytać książkę Ambrose Parry o intrygującym, tajemniczym i nieco dziwacznym tytule. I sprawisz, że wrócę do prochu może i nie zaskoczy starych wyjadaczy ze świata kryminału. Ten, kto czyta non stop podobne pozycje literackie pewnie powie - Phi, toż nie ma tutaj niczego specjalnego. Ja jednak jestem zachwycona całym pomysłem na książkę i przeprowadzoną akcją. Edynburg w XIX wieku według mnie wypadł tutaj bardzo realnie, bardzo przerażająco - jak dla moich nerwów. Tak w sumie teraz sobie myślę, że dobrze jest jak jest, że nie mieszkam w owym mieście w tamtym czasie. Nie, kobiety w wiktoriańskim Edynburgu, przedstawionym na kartach książki I sprawisz, że wrócę do prochu nie miały łatwego życia. Autorski duet znakomicie oddał klimat tamtejszego miejsca: pełnego brudu, smrodu, ubóstwa i śmierci. Nie, nikt lepiej przed nimi chyba tego nie zrobił. 

Na kartach książki otrzymujemy sporą dawkę wrażeń. Morderstw jest ci cała masa, a narzędzie zbrodni nie należy do zwyczajnych... Już na samym początku powieści idealnie zawiązuje się intryga kryminalna, a akcja nie zwalnia ani na minutkę. Non stop mamy do czynienia z tajemnicami, zagadkami. Bardzo spodobał mi się "dodatek" w postaci medycznej wiedzy. Oczywiście w owych czasach to ona tylko kiełkowała, ale fajnie było poznać to wszystko od podszewki. Medycyny mogłoby być dla mnie w książce jeszcze więcej, jednak nie narzekam, jest git!

Technicznie

Patrzę na okładkę, patrzę i nie mogę się nią nasycić. Serio! Według mnie jest genialna. Może nam już mówić o klimacie książki, który należy do mrocznych, wypełnionych tajemnicami. Na samym początku bardzo trudno mi było przestawić się na styl jakim posługują się autorzy. Jest on dosłownie naszpikowany archaizmami, ale pasujący do Edynburga z owych czasów. Potem jakoś do języka przywykłam, jednak nie zalecałabym czytania książki w pośpiechu, czy z włączonym w tle telewizorem. W powieści znajdziemy również sporo trudnych zagadnień, które zmuszają do myślenia i wymagają skupienia. No chyba, że jesteście tak genialni i macie podzielną uwagę ;) 
Główni bohaterowie nie są płytcy, bladzi i wepchnięci do fabuły na siłę. Mnie bardzo spodobała się kreacja Sary, która należy do ludzi ciekawskich, mądrych, a jednocześnie intrygujących. Oczywiście równie interesujący jest Raven, doszkalający się pod okiem mistrza Simpsona. Może w książce przesadzono z opisem przeszłości głównej postaci, ale to chyba jeden, jedyny minus całej powieści. Przynajmniej ja większej ilości niedociągnięć się nie doszukałam.

Podsumowując

Jeśli macie ochotę na dobry kryminał medyczny, to gorąco polecam wam I sprawisz, że wrócę do prochu. Pewnie przez wzgląd na klimat powieści tak mocno przypadła mi ona do gustu. Bo sama intryga kryminalna nie jest specjalnie pokręcona i myląca, więc gdzie drzemie ta tajemnicza siła, która zachęca do lektury? Książka nie pokazuje czytelnikowi tylko samych morderstw i łapania przestępców. To również obraz medycyny z owych czasów, a właściwie tego, jak ona się rodziła, na jakim stadium rozwojowym była w XIX wieku, właśnie w Edynburgu. Bardzo zainteresował mnie również wątek dotyczący życia kobiet w tamtym okresie. Autorzy wykonali więc kawał dobrej roboty. Jestem zadowolona, że książkę przeczytałam i że znajduje się ona w mojej biblioteczce.

Trup w sanatorium - Marta Matyszczak

Okładka książki Trup w sanatorium 
Cykl/Seria: Kryminał pod psem #6 
Autor: Marta Matyszczak
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Liczba stron: 320
Oprawa: miękka

Opis

 W świnoujskim sanatorium zostaje popełnione morderstwo. Traf chce, że w uzdrowisku zjawia się Szymon Solański, prywatny detektyw. Wraz z dziennikarką Różą Kwiatkowską wybrali się właśnie na pierwsze wspólne wakacje. Nie będzie im jednak dane wypocząć. Solański przyjmuje zlecenie odnalezienia zabójcy, a w śledczej pracy towarzyszy mu kundelek Gucio.
Sprawa śmierci kuracjuszki zatacza coraz szersze kręgi, by w końcu sięgnąć dramatycznych wydarzeń gorącego lata 1977 roku. Bohaterowie będą musieli zmierzyć się ze światem donosicieli, festiwalowej bohemy i z osobistymi porachunkami, które przyniosą krwawe skutki.

Kolejna zagadka do rozwiązania 

Tym razem skusiłam się na kryminał, ale w nieco innym, troszkę wakacyjnym wydaniu. Od razu zaznaczam, że Trup w sanatorium to moja pierwsza książka Marty Matyszczak, a jak pewnie wiecie, bądź zdążyliście doczytać, niniejsze dzieło stanowi szósty tom serii Kryminał pod psem. Wypuściłam się więc niczym pirat na nieznane wody, nie znając poprzednich części, nie wiedząc kto z kim, dlaczego i po co. Jednak wcale nie czułam się podczas tej lektury obco i nieswojo. Szybko nawiązałam nić porozumienia z autorką, zorientowałam się bez żadnych problemów w historii bohaterów. Jest tutaj również pies, a jak już taki gość pojawia się na kartach książki, to ja momentalnie muszę coś takiego przeczytać. Czy było warto poświęcić tej powieści chwilę cennego czasu? Myślę, że tak. Nie czytam kryminałów namiętnie, ale ten naprawdę przypadł mi do gustu. Wbrew pozorom ma on w sobie nutkę humoru. Czegoś takiego w kryminałach raczej nie spotykamy, prawda? No, więc Marta Matyszczak zafundowała nam w pewien sposób coś oryginalnego. 

Technicznie


Wraz z bohaterami podróżujemy do świnoujskiego sanatorium by... odnaleźć trupa jednej z kuracjuszek. Róża, Solański i oczywiście Gucio mają pełne ręce (łapy) roboty, więc o wypoczynku mogą sobie tylko pomarzyć. Nie znałam wcześniej tych osobistości, nie wiedziałam czy śląska para skradnie moje serducho i pozostanę im wierna aż do końca książki. Na szczęście zarówno pani dziennikarka, jak i detektyw dali radę i naprawdę bardzo ich polubiłam. Obydwoje tworzą niesamowicie zgrany duet, chociaż Róża, jak to kobieta, ma swoje fochy i trudniejsze dni. Jednak kiedy ta para stanie przed ważnym zadaniem do wykonania, zwady i kłótnie odchodzą w siną dal. Oczywiście nie mniej ważnym bohaterem jest kundelek Gucio. Cieszę się niezmiernie, że autorka pomyślała i o zwierzaku, jako jednej z głównych postaci. Akcja snuta jest dwutorowo. Narracja prowadzona jest w sposób ciekawy, ponieważ poznajemy całą sytuację z perspektywy różnych osób - nie tylko rodzaju ludzkiego. To wszystko sprawia, że książkę odbiera się z przyjemnością i bez żadnych kłopotów ze zrozumieniem treści.

Podsumowując

Trup w sanatorium to wymarzona pozycja literacka na aktualną pogodę za oknami. Jest ciepło, przyjemnie, więc taka lekka lektura sprawi nam jeszcze większą radość. Autorka potrafiła zręcznie połączyć kryminał z nutką zdrowego, dobrego humoru. Całość jednocześnie nie traci na atrakcyjności, książka wciąga i nie jest przewidywalna. Uwierzcie mi, że tutaj nie spodziewałam się żadnych fajerwerków. Ja nie znam się na kryminałach, więc pewnie trudno mnie zaskoczyć tak, bym po nocach nie spała, tylko rozmyślała o przedstawionej w książce zagadce do rozwiązania dla detektywów. Natomiast w Trupie w sanatorium urzekło mnie to inne podejście Matyszczak do samego gatunku jakim jest kryminał. Mamy tutaj bowiem lekkość, ale jest i także sporo zupełnie poważniejszych momentów. Miałam też wrażenie, że im bliżej do zakończenia tej historii, tym akcja robiła się cięższa, a i humor też drastycznie się zmienił. Niemniej, bardzo podobał mi się finał książki, którego nota bene nie mogłam przewidzieć. 

Trup w sanatorium angażuje czytelnika, wciąga go w wir wydarzeń i nie pozwala mu być obojętnym na przedstawioną tutaj historię. Jestem przekonana, że w najbliższym czasie sięgnę po pozostałe dzieła z tej serii, bo nawet nie wypada znać tylko ostatni, szósty tom ;) Nie byłabym też sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na okładkę. Ta jest klimatyczna, kolorowa i po prostu piękna! Dobra, koniec tych zachwytów - zachęcam was do bestsellera Trupa w sanatorium Ot, po prostu tyle. 

Za egzemplarz dziękuję księgarni TaniaKsiazka.pl