Autor: Sarah J. Maas
Liczba stron: 624
Oprawa: miękka
Opis
Bryce
Quinlan w połowie jest człowiekiem, a w połowie Fae. Traci niemal wszystko, co
kochała, gdy w Lunathionie pojawia się nieznany demon siejący spustoszenie.
Upadły anioł Hunt Athalar otrzymuje od Gubernatora propozycję nie do odrzucenia
– ma pomóc Bryce wytropić złoczyńcę. W zamian odzyska swoją wolność. Bryce i
Hunt zagłębiają się w najskrytsze zakamarki miasta. Odkrywają mroczną siłę
zagrażającą porządkowi wszechrzeczy oraz znajdują w sobie płomienną pasję,
która może wyzwolić ich oboje, jeśli tylko jej na to pozwolą.
Kolejne spotkanie z ulubionymi bohaterami
Obiecywałam wam w poprzednim wpisie, że następna recenzja będzie dotyczyła kolejnego tomu Księżycowego Miasta i proszę, słowa dotrzymuję. Cieszę się ogromnie, że tak szybko, że bez długiego, nawet może rocznego oczekiwania, mogłam poznać następną część Domu Ziemi i Krwi. Dzieło zostało podzielone nie bez przyczyny - było zwyczajnie zbyt grube, by wypuścić je w formie jednego, ogromniastego tomu. Nie dość, że czytałoby się to fatalnie, źle trzymało w dłoni, to i może ekscytacja samą powieścią byłaby mniejsza. Chociaż, na brak wrażeń nie narzekałam i narzekać nie będę. Sarah J. Maas znów mnie zaskoczyła, znów oczarowała, a co najważniejsze, przekonałam się i to dobitnie, że jest według mnie najlepszą autorką książek tego typu. Moje zachwyty w stronę tej twórczyni chyba nigdy nie osłabną. Ciągle nie mogę wyjść z podziwu, jak ogromną wyobraźnią Maas operuje, jak szybko i zręcznie jest w stanie przekonać do siebie czytelnika - nawet takiego nieufnego w stosunku do jakichkolwiek nowości. Wiecie, zdarzają się gagatki, które czytają tylko jeden gatunek książek i ani myślą sięgać po coś innego. Ja, Księżycowym Miastem zachęciłam takiego kogoś do spojrzenia przychylnym okiem na fantastykę. Można? Najwidoczniej tak!
Nie chcę wam zdradzać tutaj zbyt wiele. Nie chcę też psuć niespodzianki i podsuwać wam z fabuły świeżutkie kąski. Przeczytacie, a wszystkiego się dowiecie. Sporo tajemnic zostanie odkrytych, ale nie obawiajcie się, będzie o czym czytać w kolejnych częściach.
Naturalnie, na kartach drugiej części spotykamy starych znajomych z Bryce na czele. Ja bardzo ją polubiłam w pierwszym tomie, więc z uśmiechem na ustach powitałam ulubioną, książkową postać i w drugim. Bryce wraz z archaniołem próbują rozwikłać zagadkę śmierci Daniki. I kiedy wydaja się im, że są blisko celu, że teraz wszystko stanie się jasne, coś zaczyna się komplikować i totalnie gmatwać. Muszą jednak odnaleźć tych, którzy są winni i wymierzyć im odpowiednią karę. Mało tego, pomiędzy naszymi bohaterami coś poważnego zaczyna się dziać. Czy jest to prawdziwa miłość, czy tylko chwilowe zauroczenie?
Technicznie
Niby książkę przeczytałam już jakiś czas temu, niby wiem, jak to wszystko się zakończyło, (o tyle o ile), ale ciągle emocjonalnie nie potrafię się pozbierać. Nawet teraz, gdy piszę recenzję, myśli gdzieś uciekają do tych wydarzeń z Księżycowego Miasta. Miałam to szczęście, że książka dotarła do mnie przed premierą i mogłam sobie na spokojnie, bez poznawania opinii większości, wszystko samodzielnie w głowie poukładać. To, co ze mną zrobiło to dzieło, chyba nie da się wytłumaczyć w prosty sposób. Ja bardzo rzadko tak mocno wczuwam się w książkowe historie. Może wyrosłam, może do części nie dorosłam, a może jakoś nie spotykałam tak wybitnych dzieł? Sama nie wiem. Wiem jednak, że Księżycowe Miasto mnie oczarowało, nie pozwoliło oderwać się od lektury na dłuższy czas. Wykonywałam normalne, domowe czynności, a ciągle gdzieś tam myślałam o książce i tylko marzyłam, by przycupnąć gdzieś w kącie w jej towarzystwie. To było coś doskonałego, coś niesamowicie wciągającego i angażującego czytelnika na całego.
Autorka nie pozwala nam się nudzić. Książka rusza z kopyta już od pierwszej strony, ciągle coś się dzieje, non stop jesteśmy zaskakiwani i oczarowywani. I już myślimy, że wiemy wszystko, że przecież to było tak oczywiste, a tutaj zonk! Maas stara się nas zmylić i co tu dużo ukrywać, no udaje się jej to wykonać. A przecież wszystko zaczynało się tak niewinnie, tak normalnie i standardowo. Sprawy i wątki, które na pierwszy rzut oka nie miały większego znaczenia z biegiem czasu zwiększyły swoją rangę i stały się istotne dla bohaterów. Ci, jak to u Maas, są po prostu nie do podrobienia. Bryce czasami bywa denerwująca, lecz po pewnym czasie wybaczam jej wszystkie słabsze momenty i zwyczajnie podziwiam. Jest trochę zwariowana, a trochę głupiutka - cóż, młodość rządzi się swoimi prawami. Natomiast Hunt to już mistrzostwo świata! Pokochałam tego bohatera całym serduchem i z zapartym tchem śledziłam fajnie rozwijający się wątek miłosny. Da się bez lukru i kolorowej tęczy? No, jak widać się da ;)
Podsumowując
Tak jak wspominałam w poprzedniej recenzji, początkowe strony Księżycowego Miasta nie były dla mnie łatwe. Jednak później nabrałam wprawy, ogarnęłam się w tym całym nowym świecie i już mogłam się skupić tylko i wyłącznie na samej lekturze. Mam również wrażenie, że pierwsza część miała jakieś swoje niedociągnięcia. Natomiast druga to już prawdziwa petarda. Tutaj nie było słabszych momentów, wszystko pasowało do siebie wprost idealnie.
Niech was nie zraża ilość stron powieści. Nie wyobrażam sobie, by mogła być o połowę mniejsza. Cieszę się, bo mogłam dokładnie poznać bohaterów - tych głównych i pobocznych, a następnie wyrobić sobie na ich temat odpowiednią opinię. Wiem też, komu dać szansę na wykazanie się w kolejnych częściach, a kogo baczniej obserwować ;)
Autorka hula tutaj z emocjami. Mną targały zarówno te pozytywne, jak i negatywne. I jeśli chodzi o negatywne, to nie mam tutaj na myśli jakichś wad samej książki. Po prostu do tych drugich zaliczam wściekłość na bohaterów i płacz podczas ckliwszych momentów. Tak, były takie chwile, że łza spłynęła po policzku. Oczywiście pojawił się i czas na delikatny uśmiech. Sarah J. Maas potrafi idealnie operować emocjami, ale jej książki mają też głębszy sens. Spodobał mi się wątek dotyczący przyjaźni. Wiem, w innych powieściach też się zdarza, jednakże tutaj jest taki prawdziwy, piękny i... normalny.
Jestem bardzo ciekawa czym jeszcze Maas nas zaskoczy. W sumie jestem też przekonana, że jej kolejna książka będzie kolejnym hitem. Mam nadzieję, iż na pojawienie się następnego dzieła nie będę musiała zbyt długo czekać.